Z różnych względów obiecałem sobie, że nie będziemy startować w żadnym konkursie pozycjonerskim, choćby nie wiadomo jak kuszący by był. Mniej lub bardziej rodzi on wysyp dużej ilości spamu i bez względu na wybraną frazę, odbija się to w katalogach, na blogach i forach, które trzeba moderować bardziej skrupulatnie niż poza gorącym okresem konkursowym. Ale kiedy piątego stycznia rano wszedłem na forum i przeczytałem, że od północy wielu aktywnych uczestników już walczy, poczułem mały żal. Wzmagał się z każdą kolejną odwiedzoną stroną biorącą udział w konkursie. Ale żal największy skierowany był do google, w którym cały kocioł pseudo seo wrze. Wpolscemamymocneseo to fraza, która jest bezczelnym szyderstwem z tego, co pracownicy Google starają się od lat wpajać. Prawda jest też taka, że w tym konkursie żadne mocne seo nie ma prawa wygrać ze spamem. W założeniu konkurs jest źle skonstruowany, bo liczy się tylko chwilowy efekt. Decyduje w znacznej mierze przypadek i wyczucie chwili, kiedy należy przyłożyć stronie, by na kilka godzin wskoczyła na pierwsze miejsce. Gdyby fraza wpolscemamymocneseo odzwierciedlała charakter konkursu seo, prawdopodobnie warunki byłyby całkowicie inne. Na przykład, liczyłby się zdobyty ruch z wyników organicznych w przeciągu czterech tygodni. Moglibyśmy wtedy wyłonić seowca, który posiada faktyczne umiejętności pozycjonowania sklepów internetowych czy serwisów dla dużych klientów. Chwilowe wybicie strony na jedną frazę to kwestia zgrania w czasie przekierowania 301 z zafiltrowanych bądź linkowanych w dziwny sposób stron, dopalenia strony linkami z for i profili i wykorzystania mitycznego bonusu dla nowych stron (fresh site bonus). Ale mimo tych niesprzyjających warunków postanowiłem poświęcić po kilkanaście minut dziennie przez trzy miesiące na optymalizację i postępowanie według google. Zobaczymy jak skuteczne są metody white seo i na ile dobra jakość może oprzeć się atakom, jeśli już uda się zbliżyć do TOP10.